Podczas rozmowy z E usłyszałam: „W tej całej pandemii wydaje mi się, że mam mniej obowiązków związanych z pracą, a więcej z domem. Nie ogarniam. To gotowanie, lekcje, zakupy… Kiedyś szłam do biura i mogłam się skupić wyłącznie na pracy… zdecydowanie czułam się mniej zmęczona”.
Kiedy zapytałam, dlaczego Ona ma TO wszystko na głowie i dlaczego nie poprosi o pomoc Jego, usłyszałam, że „On nigdy się tym nie zajmował i teraz na pewno nie będzie chciał. Poza tym – ja jednak zrobię to szybciej. I lepiej. Poza tym wiesz, ambitna kobieta nie prosi o pomoc.”
Zamurowało mnie, bo nie widziałam. Ale zamarłam tylko na chwilę. Szybko przypomniałam sobie, że ja też miałam ogromny problem z oddawaniem tego co moje. I co sobie myślałam? Ano, że ambitna i odpowiedzialna kobieta o pomoc nie prosi. Nie. Ona wydaje rozkazy, ma oczekiwania, pilnuje jasnego podziału ról i w domu i w pracy.
Wątpiłam wtedy, że proszenie o pomoc to prosty sposób na zyskanie dodatkowego czasu, ściągnięcie z siebie części odpowiedzialności i uczynienie swojego życia łatwiejszym. Dobre sobie!
Byłam przekonana, że proszenie o pomoc to:
- oznaka słabości,
- dowód, że nie ogarniasz, masz bałagan i w sobie i poza sobą,
- przyznanie, że ktoś może zrobić TO lepiej, albo równie dobrze, a to przeraża,
- dowód Twojej niekompetencji,
- i bezradności,
- niebezpieczeństwo, że ktoś będzie chciał czegoś w zamian, a Ty nie lubisz mieć długów,
- przyspieszenie spraw, których Ty tak naprawdę nie chcesz przyspieszyć,
- utrata kontroli,
- po prostu hańba okrutna.
Serio tak myślałam, byłam przecież ambitną kobietą! I wiem, że nie tylko ja. Ja akurat wyniosłam to z domu i sporo czasu zajęło mi zrozumienie, że wtedy życie wyglądało inaczej, że życie moich Rodziców było inne. Jednak nie powiązałam tego z moim postrzeganiem proszenia o pomoc i tak naprawdę, traktowaniem siebie nie najlepiej.
W pracy unikałam tego jak ognia, wiadomo – chciałam być superwoman. Superwoman bez mocy, bo ona się szybko kończyła, a ja nie chciałam okazać się słaba… Jeszcze okazałoby się, że ktoś jest w TYM lepszy, a ja okażę się niepotrzebna. A to wynikało z tego, że nie wierzyłam w siebie, zaniżałam swoją wartość, nie lubiłam siebie po prostu.
I dopiero całkiem niedawno zrozumiałam, że proszenie o pomoc to:
- dowód odwagi,
- dowód szacunku do samej siebie,
- dowód zaradności,
- przejaw odpowiedzialności,
- danie sobie pozwolenia na to, że coś może nie być doskonałe, dopracowane na 150%, inne po prostu, ale niekoniecznie gorsze,
- dopuszczenie do siebie myśli, że ktoś jest lepszy,
- mniej stresu.
I że dopóki o pomoc nie poproszę, to jej nie dostanę. I nie uczynię mojego życia łatwiejszym. I nie wzmocnię siebie.
Dzisiaj, kiedy czuję, że potrzebuję pomocy, to biorę głęboki wdech i mówię sobie: „Jesteś dla siebie ważna, ruszaj po (po)moc”. I ją dostaję. I czuję się wtedy dobrze, czuję ulgę i wdzięczność, że moje życie jest łatwiejsze, że mogę prosić o wsparcie, które pomaga mi ruszać do przodu, a nie boksować w miejscu. I czuję, że mam moc, by dalej zmieniać moje życie.
A Ty? Co dla Ciebie znaczy proszenie o pomoc? To coś o czym myślisz z przerażeniem, czy coś, co przychodzi Ci z łatwością? Czy wiesz dlaczego?
Następnym razem bądź dla siebie ważna, idź PO (PO)MOC. Spróbuj. Warto😊