Myślenie (mówienie też) o sobie i to dobrze nie jest popularne. Nie wiem czy tylko w naszym kraju, nie wiem, czy u wszystkich, ale wiem, że leży. Leży i nie daje znaku życia, bardziej nawet niż o ciało dbanie. Ciało widać i czuć, więc warto. Wnętrza nie widać, więc po co?
Cóż… wyobraź sobie najlepszą wersję siebie. Taką piękną, napiętą i fantastycznie odzianą. Wszyscy odwracają się na Twój widok, pokazują Cię palcami – czysty podziw.
Albo wyobraź sobie, że szef (szefowa) Cię chwali. Dokonałaś niemożliwego. Świetna robota, naprawdę szacun.
A Ty co? Ty zastanawiasz się:
- dlaczego wszyscy kłamią,
- czego wszyscy od Ciebie chcą,
- gdzie jest haczyk i kiedy zaczną się śmiać,
- że mogłaś lepiej, dokładniej, prężniej, śmielej,
- że inni na pewno są lepsi,
- że Ty tak naprawdę nic takiego nie zrobiłaś,
- że każdy by tak mógł,
- że następnym razem postarasz się bardziej…..
- itd. itp.
Bo jeśli nie będziesz miała w środku przekonania, że wyglądasz naprawdę dobrze i czujesz się z tym dobrze, jeśli nie będziesz się do siebie w środku uśmiechała, mówiła do siebie z radością i przyjaźnią (no i miłością), jeśli nie będziesz miała świadomości, że zrobiłaś coś naprawdę wartościowego – nie uwierzysz w to, choćby sam Papież Franciszek Ci to powiedział prosto w oczy.
Za to uwierzysz bez problemu w krytykę. O tak! Krytykę (i to taką mniej konstruktywną) łykasz jak złoto. To jest Twoje. Takie bliskie, sprawiedliwe i na pewno Ci się należy.
Właśnie po to warto myśleć o sobie dobrze. Żeby brać to, co buduje i odrzucać to, co burzy. Ot co!