Co tu robić, co tu robić z tym wolnym czasem na urlopie? Niby wolny, ale jednak musi być napakowany. Jak w naczyniach połączonych, wlejesz wodę i wszystko równomiernie się wypełnia, a tu nawet nie, że równomiernie, ale po sam brzeg! Niemożliwe? Przecież jak nie ma – to się jeszcze doleje!
Znasz? Nowe miejsce = tyle trzeba zwiedzić i zobaczyć, tyle spróbować i na liście odhaczyć. Czas wolny = trzeba go zająć, zaczytać, zagonić, no zaplanować po prostu. Wytatuować najlepiej nowymi doznaniami kulinarno-poznawczymi, albo chociaż… nową przeczytaną książką. A jak nie nowym, to starym czymś, na które wcześniej się czasu nie miało; wiadomo: sprzątanie, sortowanie, wyrzucanie, malowanie, zaprawianie; MILION starych spraw znajdziesz bez trudu, żeby czas sobie pięknie zająć!
Choć w tym roku starałam się bardzo planować mniej, pokusa przeczytania książek zaległych (w ilości 8), była pokusą nie do odparcia. Torba z książkami była najcięższa ze wszystkich. I co? Przeczytałam trzy (w tym jedną poza planem), zaczęłam jeszcze dwie, łudząc się, że jak zacznę, to i skończę. No nie..
I okazało się, że nie tędy droga, że nie tego potrzebuję, że nie o to mi chodzi. Przeleżałam, przeopalałam, przemyślałam. I normalnie uznałabym ten czas za stracony. 2 tygodnie nic-nierobienia! Bez skupienia, bez strategii, bez celowania w coś, co mi się przyda. W biznesie, prywatnie. Bez sprawdzania maili, bez wertowania – bez wkładania w siebie mądrości, wiedzy, nowych umiejętności. Dziwnie spokojnie, choć ze świadomością, że wchodzę w to bez protestu i złości, bez oskarżeń, że marnuję czas. Mało tego, wróciłam z otwartą głową, wypoczętą, gotową na moje własne nowe wyzwania.
Odpoczynek „od” dał mi siłę i motywację „do”. Szczęście, że znalazłam w najbliższych zrozumienie i nie musiałam chcieć. Nie chciałam i nie robiłam. I paradoksalnie to dało mi najwięcej wiadomości o mnie, o tym czego chcę i na co jestem gotowa. Bo nie skupiłam się na tym, a popatrzyłam szerzej na to co mam, czego potrzebuję, a czego wcale nie.
Ty tez możesz na luzie. Nawet jeśli w głowie ktoś powie, że nie wolno, nawet jeśli gdzieś obok usłyszysz, że nie wypada – Ty wszystko możesz, nic nie musisz. Nie biczuj się, co inni pomyślą, kiedy Ty tak na leżaku się wylegujesz. Albo na kamieniu, albo, że nie chce Ci się gotować. Chcesz – gotuj. Nie chcesz – pozwól, niech inni to zrobią. Nic się nie stanie, jeśli nie będzie kilkudaniowego obiadu, ulubionych lodów, czy drożdżówek. Serio.
Tak, jestem fanką tego, by rozwijać siebie w wakacje. By oglądać na nowo, przyglądać się sobie i światu. Ale tak, jak Ty i jeśli tego chcesz. Więc jeśli chcesz to robić na siłę – nie rób wcale, bo nie będziesz mieć z tego radochy. Znowu będzie przymus, a przecież nie o to chodzi.
I kolejny raz wracamy do motywacji – po co Ci to przyglądanie się sobie, do czego ma Ci służyć? Jeśli tylko do tego, by zapełnić czas i głowę po brzegi – nie rób tego. Odłóż na potem jeśli czujesz, że to za dużo. I już. I pozwól, żeby się działo bez skupienia i spięcia, a przekonasz się, że to może być najlepszy „odkrywczy” czas, który dostarczy Ci informacje, których się nie spodziewałaś.
Więc może zamiast gnać, odpocznij i zrób sobie nudę? Nie planuj, nie ściskaj, nie stresuj się, że nie zaplanowałaś. Masz jeszcze parę tygodni wakacji – wykorzystaj je, jak chcesz;-)